Home - strona główna WRiA.PL – “Wspomnienia ...”. płk rez. mgr inż. Zbigniew Przęzak
Bydgoszcz, 10 grudnia 2004 r.
Data ostatniej aktualizacji: 08.02.2013 r.


Wspomnienia i refleksje przeciwlotnika - część III


37 dywizjon artylerii OPK1 Glicko k. Nowogardu
1981-1985.




1. Nowa jednostka wojskowa, nowe obowiązki i nowe miasto.

Zgodnie z rozkazem pf 12 z dnia 14.04.1981 dowódcy 26 BR OP, obejmuje stanowisko szefa sztabu w 37 da OPK. Dywizjon artylerii stacjonował nie opodal wioski Glicko. Kadra zawodowa mieszkała w miejscowości Nowogard, położonym nad Jeziorem Nowogardzkim, na Równinie Nowogardzkiej. Nowogard leży 60 km na północny-wschód od Szczecina i 55 km na południe od wybrzeża Bałtyku przy ważnej trasie komunikacyjnej Szczecin - Koszalin - Gdańsk (droga krajowa nr 6). Miasto i gmina Nowogard zajmuje obszar 338,7 km2 i liczy ponad 25 tysięcy mieszkańców. W samym Nowogardzie mieszka około 17,2 tysiąca osób (1998r.).

Nowogard to stary słowiański gród i ośrodek handlowy. Założony i rozbudowywany przez książąt szczecińskich. Od XIII w. własność biskupów kamieńskich. Prawa miejskie w 1309. W 1684 przyłączony do Brandenburgii, od 1701 w granicach Prus. W XIX w. znaczący ośrodek przemysłowy, przetwórstwo płodów rolnych, młyny, tartaki, browar. Silnie zniszczony wskutek działań ostatniej wojny, od 1945 w granicach Polski.

Przemysł metalowy, skórzany, spożywczy. Ośrodek turystyczny, kąpielisko.

Jak podają dostępne źródła, 37 dywizjon artylerii OPK powstał w ramach realizacji Zarządzenia 0146 Dowódcy WOPK z dnia 13.12.1967 roku razem z 36, 38 i 39 da OPK. Na początku 1968 roku, grupa oficerów, chorążych i podoficerów została skierowana do Centrum Szkolenia Specjalistów Artylerii Rakietowej i Radiotechniki WOPK w Bemowie Piskim. Tam została przeszkolona do obsługi przeciwlotniczego zestawu rakietowego średniego zasięgu S-75M „Wołchow”. Pierwsze strzelania bojowe na poligonie w Aszułuku odbył dywizjon w lipcu 1969 roku. Dywizjonem dowodził kpt. Franciszek BUJALSKI. Podczas strzelań pojawiły się problemy techniczne z kabiną PW, w wyniku czego, powstały duże błędy w naprowadzaniu rakiety. Wynik strzelań, ocena dobra.

[ Zobacz również: Dlaczego ocena dobra?. - Relacja byłego starszego technika aparatury N-O, ppłk. w st. spocz. Lesława Adamczyka. ]

Stanowiska ogniowe dywizjonu i część koszarowa, były budowane od podstaw wg identycznego projektu jak w 36, 38 i 39 da OPK. Termin zakończenia prac budowlanych rozminął się jednak z harmonogramem dostaw sprzętu bojowego. Przyczyną były zmieniany w projekcie budowlanym stanowisk bojowych. W ostatniej chwili do projektu dodano pozycje bojowe dla baterii technicznej. W strukturze organizacyjnej 26 BA OPK nie przewidywano istnienia dywizjonu technicznego. Z doświadczeń wynikało, że dywizjon techniczny nie gwarantował sprawnego zabezpieczenia dywizjonów ogniowych w rakiety podczas dynamiki działań bojowych. W wyniku przedłużających się prac budowlanych, w 1968 roku powstał problem, gdzie rozwinąć zestaw rakietowy. Ostatecznie wybrano teren lotniska w Płotach.

37 da OPK miał trochę inną strukturę organizacyjną w porównaniu z 38 da OPK. Dodatkowo w baterii technicznej był pluton RSKP (Ruchoma Stacja Kontrolno-Pomiarowa rakiet W-755). RSKP obsługiwała, między innymi, także 38, 40, 42 i 43 da OPK. Druga stacja RSKP była w 36 da OPK i dodatkowo obsługiwała 39 da OPK. W dywizjonie była także grupa kadry obsługującej imitator celów powietrznych AKKORD. Imitator mieścił się na jednej kabinie obsługiwanej przez ciągnik Kraz-255. Imitator pozwalał na kompleksowe szkolenie grupy bojowej dywizjonu i plutonu RSWP podczas zwalczania nalotów przeciwnika powietrznego. 

AKKORD w 37 da OP, obsługiwał także 40, 42 i 43 da OP. Drugi imitator AKKORD stacjonował w 36 da OP i obsługiwał 38 i 39 da OP. Etatowo sprzęt i obsługa należała do sztabu 26 BA OPK.

Próby odtworzenia składu osobowego dywizjonu są dziś trudne. Według informacji uzyskanych od oficerów służących niegdyś w dywizjonie, skład dowództwa dywizjonu od początku jego istnienia był następujący (tabela nie zawiera nazwisk pełniących obowiązki w 1981 roku, gdy przyjąłem stanowisko szefa sztabu):

Stanowisko Stopień, imię, nazwisko i uwagi o dalszym pełnieniu służby
Dowódca dywizjonu mjr Stanisław ZYGOŃ – od listopada 1967 do 1969 roku, dalej 26 BA OPK na PłSD i WKU Gryfice
kpt. Franciszek BUJALSKI – od 1969 do 1972, dalej dowódca da w 4 BA
mjr Władysław HORNIK – od 1972 do 1976, dalej szef sztabu CSD WOPK
mjr Zbigniew STERNAL – od 1976 do 1979, będąc dowódcą 37 dywizjonu, odszedł do rezerwy,
kpt. Zygmunta KUNKEL – od 1979 do 09.1979 i WKDO w CSSAiR
cz.p.o. mjr Lesław ADAMCZYK – od 09.1979 do 03.1980.
Szef sztabu por. Józef KOCHANOWSKI – od 1967 do 1973, dalej kierownik cyklu WSO w Jeleniej Górze – dr nauk wojskowych.
mjr Ryszard WIECZOREK – od 1973 do 1977, dalej sztab 26 BA OPK i WSO Koszalin.
mjr Lesław Adamczyk – od 1977 do 1981, dalej WKU Bochnia
Zastępca ds. technicznych kpt. Ryszard PAWULSKI – od 1967 do 1971, dalej Sztab 2 KOP – SUiE
kpt. Henryk GRUCHAŁA – od 1971 do 1978, dalej WAT – profesor, Kierownik Katedry Mikrofal.
Zastępca ds. politycznych kpt. Eugeniusz Walczuk – od 1967 do 1970
kpt. Edward BARAN – od 1970 do 1970
mjr Jan ŻAK – od 1970 do 1974 
cz.p.o. kpt. Lesław ADAMCZYK – od 1974 do 1977
kpt. Kazimierz CZAPLIŃSKI – od 1977 do 1978, dalej kierownik Klubu Garnizonowego WLOP, sztab 2 KOP
por. Zbigniew KUŚMIEREK – od 1978 do 1981, dalej sztab 2 KOP, WSO Jelenia Góra uzyskał doktorat.
Kwatermistrz mjr KUCHARSKI – od 1967 do 1974, dalej Koszalin
mjr Tadeusz GREGORCZYK – od 1974 do 1978 i odszedł do rezerwy.

 

[ Zobacz również: Pełna obsada etatowa 37. dr OP. ]

Kwietniowego poranka 1981 roku udałem się do Nowogardu. Kadra zbierała się rano obok bloku mieszkalnego kadry na ulicy 700-lecia. W jednej z kawalerek zamienionej na pomieszczenie służbowe, przebywali łącznicy i kierowca autobusu. Stanowili oni element systemu powiadamiania na wypadek wprowadzania wyższych stanów gotowości bojowej. Sytuację taką wymuszał kiepski system telekomunikacji w mieście i okolicach. W owych czasach na telefony miejskie czekało się wiele lat.

Z Nowogardu do dywizjonu wyjeżdżało się w kierunku na Płoty, zaraz za miastem skręcało się w lewo i kierowało na wieś Miętno i dalej na Glicko. Za bramą wjazdową dywizjonu, po lewej stronie, był park samochodowy, a około 150 metrów dalej, kompleks koszarowo-sztabowy. Tak zwana strefa bojowa była oddalona około 50 metrów od obiektu koszarowo-sztabowego. W odróżnieniu od 38 da OPK, dywizjon położony był na płaskim terenie. Prowadzone od powstania dywizjonu zabiegi w zakresie maskowania dawały doskonałe efekty. Strefy bojowe maskowały drzewa i krzewy. Granice dywizjonu z zewnątrz demaskowały tylko wieże wartownicze, anteny P-18 i PRW-13.

W dywizjonie przywitał mnie ówczesny dowódca dywizjonu (od 1979 roku) mjr Zygmunt Kunkel. Przedstawił mnie na porannym „rozprowadzeniu” kadry i udaliśmy się na poranną odprawę dowództwa dywizjonu w składzie:

  • Zastępca ds. politycznych - kpt. Mirosław Kaliczyński - od 1981 roku;

  • Zastępca ds. technicznych - mjr Edward Kornicki - od 1978 roku

  • Kwatermistrz - mjr Wiktor Schmidt - od 1981 roku

  • Zdający obowiązki szefa sztabu - mjr Lesław Adamczyk - od 1977 do 1981.

  • Sekretarz POP - kpt. Władysław Mucha


Dowództwo 37 da OPK z 1981 roku. Od lewej Zbigniew Przęzak, Witold Schidt, Mirosław Kaliczyński, Zygmunt Kunkel, Władysław Much i Edward Kornicki.
Foto 1. Dowództwo 37 da OPK z 1981 roku. Od lewej Zbigniew Przęzak, Witold Schidt, Mirosław Kaliczyński, Zygmunt Kunkel, Władysław Mucha i Edward Kornicki.

Mjr Lesław Adamczyk oczekiwał na rozkaz wyznaczenia na stanowisko w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Bochni. Przy kawie, mjr Zygmunt Kunkiel wprowadził mnie w bieżące problemy dywizjonu. Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja była klarowna, główne zadnie roku, wykonanie strzelań bojowych na poligonie w Aszułuku. Dużo uwagi poświęcano zabezpieczeniu normalnego życia kadry w zakresie zaopatrzenia bytowego oraz sytuacji polityczno-społecznej w Polsce i nie tylko.

Szybko poznałem swoich współpracowników w sztabie dywizjonu. Byli to doświadczeni oficerowie i podoficerowie. Pomocnikiem szefa sztabu był kpt. Romuald Kurowski z kilkuletnią praktyką na zajmowanym stanowisku, z wieloletnim stażem służby kierownik kancelarii tajnej sierż. Tadeusz Wilkowski, rzutki w działaniu podoficer ewidencyjny sierż. Marian Tandecki, stateczny i flegmatyczny dowódca plutonu łączności kpt. Jerzy Kowalski, trudny do określenia na pierwszy rzut oka dowódca plutonu ochrony sierż. Mirosław Skorecki. Sprawami saperskimi i chemicznymi zajmował się rzutki w działaniu sierż. Bogdan Loch, wcześniej st. sierż. Andrzej Leszczyński, w grudniu 1984 roku odszedł do rezerwy. W sztabie pracowały także dwie pracownice cywilne, pani Stanisława Mróz – maszynistka i referent w kancelarii tajnej oraz pani Mirosława Soroczyńska zajmująca się wojskowymi dokumentami przewozowymi i edycją zatwierdzonych punktów do rozkazów dziennych dowódcy dywizjonu.

Podczas przyjmowania obowiązków od mjr Adamczyka zdziwiony byłem mnogością różnego rodzaju dokumentów. W kancelarii szefa sztabu stały dwa sejfy, każdy wielkości dwudrzwiowej szafy i tak zwany „ołtarzyk” zawierający podstawowe dokumenty mobilizacyjne. Jeden sejf zawierał wyłącznie dokumentację mobilizacyjną. Podczas przyjmowania dokumentacji mobilizacyjnej nie miałem możliwości weryfikowania zasadności przechowywania tylu dokumentów. Brałem wszystko jak leci. Podczas szkolenia na WKDO w CSS WR w Bemowie Piskim temat mobilizacji nie był ujęty w programie szkolenia. Dopiero w planie miałem zamiar „przekopać się” przez prawie 12 tomów instrukcji mobilizacyjnych.

Gdzieś po dwóch tygodniach, przybył do dywizjonu płk Stefan Bartczak, ówczesny szef sztabu 26 BA OPK i w jego obecności podpisaliśmy protokół przekazania obowiązków. Podczas zbiórki całego stanu osobowego, płk Stefan Bartczak oficjalnie przedstawił mnie jako nowego szefa sztabu. Tak to rozpoczął się mój kolejny etap służby przeciwlotnika.


Sztabowcy 37 da OPK. Od lewej: Tadeusz Wilkowski, Stanisława Mróz i Zbigniew Żołna.
Foto 2 Sztabowcy 37 da OPK. Od lewej: Tadeusz Wilkowski, Stanisława Mróz i Zbigniew Żołna.

Tymczasowo dostałem kwaterę zastępczą w bloku przy 700-lecia. Docelowo miałem zamieszkać w nowym bloku przy ulicy Wiejskiej. Kwaterę zwalniał kpt. Zbigniew Kuśmierek, były zastępca dowódcy dywizjonu ds. politycznych. Podjął pracę w sztabie 2 KOP, a później w WOSR im. Sylwestra Bartosika w Jeleniej Górze. Rodzinę planowałem sprowadzić do Nowogardu po zakończeniu roku szkolnego i tak ostatecznie się stało.

[ Do spisu treści ]

2. Służba na straży granic powietrznych.

Bieżące zadania realizowane przez sztab dywizjonu nie stwarzały mi problemów. Praca realizowana była w oparciu o „Roczny plan zamierzeń”, „Plan szkolenia kadry” i programy szkolenia żołnierzy służby zasadniczej. Praktycznie każda dziedzina działalności służbowej w wojsku jest określona w jakiś regulaminach lub wytycznych do działań w danej służbie.

Moim głównym problemem w początkowym okresie służby w 37 da OPK było uzyskanie jak najszybciej uprawnień do pełnienia dyżurów bojowych na stanowisku dowódcy grupy dyżurnej. W owym czasie, uprawnienia do pełnienia dyżurów na stanowisku dowódcy grupy dyżurnej miał dowódca dywizjonu i zastępca ds. technicznych. Pełnili dyżury co drugi dzień i z utęsknieniem czekali na trzeciego zmiennika. Poza tym, zbliżał się okres przygotowania do strzelań bojowych. Wypadało wystąpić na zajmowanym stanowisku z pełnymi uprawnieniami do pełnienia dyżurów bojowych.

W celu uzyskania dopuszczenia do pełnienia dyżurów bojowych, należało przejść procedury sprawdzające z wiadomości teoretycznych z zakresu budowy sprzętu rakietowego, taktyki Wojsk OPK, wiedzy o armiach obcych i rozpoznaniu, zasad pełnienia dyżurów bojowych, zasad ocen podczas działalności bojowej (tzw. „Szkoła ognia”). Sprawdzian z umiejętności praktycznych obejmował wykonanie na czas i dokładność kontroli funkcjonowania zestawu rakietowego oraz kierowanie pracą grupy dyżurnej podczas odpierania nalotu powietrznego, „podgrywanego” z imitatora „AKKORD”.

Egzaminy teoretyczne zdawało się u specjalistów sztabu 26 BA OPK, praktyczne na sprzęcie bojowym 37 da OPK. Podczas nauki kontroli funkcjonowania zestawu rakietowego bardzo pomógł mi mjr Edward Kornicki, a podczas „szlifowania” norm czasowych, oficer naprowadzania chor. Ignacy Marcinkiewicz. Dzięki temu, że „AKKORD” był na stałe podłączony do zestawu rakietowego, problemów z treningami pracy bojowej nie było. W treningach pracy bojowej wiele pomógł mi i nauczył ówczesny dowódca „AKKORDU” mjr Marian Walentynowicz.

Podkreślam, że w dotychczasowej służbie nie miałem możliwości uczestniczenia w pracy bojowej grupy bojowej, a wiedza o sprzęcie baterii radiotechnicznej była znikoma z okresu WAT i trochę pogłębiona podczas WKDO. Jak pokazało życie, człowiek jest wstanie nauczyć się wszystkiego. Pamiętam jak rozpisałem sobie czynności, oceny i komendy jakie mam do wykonania podczas kontroli funkcjonowania zestawu rakietowego. Wyszło mi tego około 100 pozycji. Miałem to wykonać w ciągu 4 minut, a przyzwoitość nakazywała wykonać procedury w czasie około 3 minut. Pierwszą kontrolę funkcjonowania wykonałem (z notatkami na kolanach) w ciągu około 40 minut. Pierwsze wrażenie było fatalne, ale inni wyrabiali się w normach ! Pozostawał trening, trening i jeszcze raz trening. Oczywiście na efekty treningu nie trzeba było długo czekać. Okazało się, że wiele czynności manualnych zaczynam wykonywać automatycznie i podświadomie. W końcu sukces ! Zmieściłem się w 4 minutach !

Treningi pracy bojowej posiadały coś z współczesnych gier komputerowych. Dowódca „AKKORDU” starał się zaplanować nalot na granicach możliwości manewrowych celów powietrznych i stosował wszelkie możliwe chwyty taktyczne w celu zmylenia dowódcy grupy co do faktycznych zamiarów przeciwnika powietrznego. Czasami jeden błąd w kolejności ostrzelania celów powodował lawinę sytuacji z których nie było już wyjścia i dalsza walka nie miała sensu. Jednym zdaniem, mjr Marian Walentynowicz dobrze kombinował i „umilał” nam życie. Jestem mu za to wdzięczny. Dużo się dzięki niemu nauczyłem. Wiedza ta niebawem miała się przydać w praktyce.

Po pomyślnym zdaniu egzaminów wkrótce zostałem dopuszczony do pełnienia dyżurów bojowych.

Doskonale pamiętam swój pierwszy dyżur bojowy. Przed przyjęciem zmiany dyżurnej, przeprowadziłem odprawę z grupą dyżurną. Po sprawdzeniu stanu przygotowania osób funkcyjnych do pełnienia dyżuru bojowego, zakończyłem odprawę zaprzysiężeniem. Po wydaniu komendy „Baczność !” i wygłosiłem sentencję: „Służba na straży granic powietrznych Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej!”. Po zaprzysiężeniu, oficer naprowadzania chor. Ignacy Marcinkiewicz wykonywał kontrolę funkcjonowania zestawu rakietowego, uwag do stanu technicznego sprzętu nie było. Złożyłem meldunek o przyjęciu dyżuru na Połączone Stanowisko Dowodzenia (PłSD) 26 BA OPK.

W trakcie trwania dyżuru bojowego, dowódca grupy zwyczajowo sprawdzał gotowość sił dyżurnych minimum dwa razy na dobę, raz w dzień i raz w nocy. Czas na osiągnięcie gotowości numer 1 wynosił 6 minut. Czy było to dużo czasu ? Jeżeli uświadomię sobie, że dywizjony nadmorskie miały normę 4 minut na osiągnięcie gotowości bojowej nr 1, to było to dużo czasu. Norma 4 minut była możliwa do osiągnięcia po wprowadzeniu na uzbrojenie zmodernizowanych rakiet 20 DSU, które wymagały tylko 30 sekund na osiągnięcie gotowości do startu. Ponieważ z oczywistych powodów, zmodernizowanych rakiet było mniej, stosowano zasadę, że na wyrzutniach były dwie rakiety typu 20 DSU i cztery rakiety typu 20 DP z czasem osiągnięcia gotowości do startu 1 minuta i 30 sekund.

Byłem oczywiście przejęty nową rolą i starałem się wykonywać wszelkie procedury w nakazanym instrukcją pełnienia dyżurów bojowych porządku.

Podczas sprawdzenia gotowości bojowej około godziny 23:00, oficer naprowadzania zameldował o niesprawności w blokach UOW kabiny AW. Jeżeli przewidywany czas usunięcia niesprawności byłby większy niż 30 minut, należało ten fakt zgłosić na PłSD. Procedura przewidywała poderwanie kolejnego dywizjonu do dyżuru w przypadku gdy dywizjon dyżurny nie był wstanie usunąć uszkodzenia w ciągu jednej godziny. Po trzydziestu minutach mam meldunek oficera naprowadzania, że nie jest wstanie usunąć uszkodzenia. Zatelefonowałem do mjr Edwarda Kornickiego i przedstawiłem mu sytuacje. Jego sugestia była jednoznaczna, ogłaszamy gotowość dla całej kadry baterii radiotechnicznej i startowej. I tak się stało. Chor. Ignacy Marcinkiewicz o mało nie został przez kolegów z baterii zlinczowany. Usterka była banalna i przy dobrej woli oficer naprowadzania mógł ją sam usunąć. Jak się nieoficjalnie później dowiedziałem, chciał zbadać reakcję nowego szefa sztabu na taką sytuację. Nie przewidział tylko, że do pomocy ściągnę mu całą baterię. To pociągnięcie było czasami przypominane w kolejnych dyżurach bojowych. Awarie techniki w trakcie pełnienia dyżurów bojowych czasami się zdarzały. Oficerowie naprowadzania deklarowali jednak natychmiast, że usuną usterkę sami i nie ma potrzeby wzywania pomocy.

Tak naprawdę, to w tamtych czasach trwała ciągle „cicha wojna” między Wojskami Obrony Powietrznej a środkami napadu powietrznego wojsk NATO. Przykładem „cichej wojny” niech będzie kolejna historia która uświadomiła mi jakie miejsce w tych działaniach zajmowały siły dyżurne Wojsk Rakietowych OPK. Pełniłem kolejny dyżur bojowy. Było to po kolacji, wybrałem się na spacer po stanowiskach ogniowych baterii startowej. Była piękna pogoda, słońce tuż nad horyzontem. Było leniwie i cicho. Naglę tą sielską atmosferę przerwał ryk syreny alarmowej. Ktoś z poza dywizjonu ogłosił gotowość bojową nr 1. Nagle jak z pod ziemi pojawili się żołnierze grupy dyżurnej i biegiem zajmowali swoje stanowiska bojowe. Rozpoczął się wyścig z czasem. Dobiegłem na stanowisko dowodzenia w kabinie UW i zająłem miejsce przy wynośnym wskaźniku sytuacji powietrznej stacji P-18. Krótka wymiana informacji z oficerem naprowadzania, alarm został ogłoszony przez dowódcę PŁSD 26 BA OPK. Co było niepokojące, to fakt, że gotowość bojową nr 1 mieliśmy osiągnąć z jednoczesnym przygotowaniem rakiet do startu. Oficer naprowadzania kończył właśnie kontrolę funkcjonowania, operatorzy ręcznego śledzenia byli na miejscu. Stacja P-18 i wysokościomierz PRW-13 rozpoczynał wydawać sytuację powietrzną na wskaźniki. Sprzęt sprawny, oficer baterii startowej meldowali także o gotowości do działań bojowych. Złożyłem meldunek o osiągnięciu gotowości bojowej Dowódcy PłSD. Inne dywizjony dyżurne także meldowali osiągnięcie gotowości bojowej nr 1. Po chwili pada rozkaz rozpoznania sytuacji powietrznej na azymucie 0.


Samolot rozpoznawczy SR-71.
Foto 3 Samolot rozpoznawczy Lockheed SR-71 Blackbird. Foto: Wikimedia Commons - NASA.

Na wskaźnikach pojawia się znacznik pojedynczego celu powietrznego, prędkość celu wskazuje na jeden typ samolotu ... SR-71. Walił parametrem zerowym prosto na dywizjon z rejonu Morza Bałtyckiego. Był jeszcze na wodach terytorialnych, do granicy dzieliły go dosłownie sekundy. Meldunek na PłSD o wykryciu celu i jego parametrach. Napięcie wzrosło do zenitu. Pełna koncentracja obsług grupy dyżurnej. Stacja naprowadzania rakiet (SNR) przechwyciła cel, operatorzy ręcznego śledzenia meldują o przechwyceniu celu. Wyrzutnie rakiet i SNR zsynchronizowane. Analiza sytuacji powietrznej w połączeniu z możliwościami bojowymi jest jednoznaczna. Cel powietrzny na granicy rubieży postawienia zadania bojowego. Jeżeli nie padnie komendy do ostrzelania celu za parę sekund, nie będzie możliwości ostrzelania celu na kursie spotkaniowym. Na kursie oddalającym celu, przy jego prędkości, zestaw rakietowy nie mógł ostrzelać celu. Po chwili, tuż przed granicą wód terytorialnych, cel zmienia kurs. Z głośnika dowódcy PłSD pada komenda do przejścia do gotowości bojowej nr 2. SR-71 wykonał zadanie. Uaktywnił dyżurne środki bojowe OPK. Dokonał stosownych namiarów w ramach rozpoznania radioelektronicznego i z respektem oddalił się od granic powietrznych Polski. Okazany nam respekt, był dla nas satysfakcjonujący, w tej „cichej wojnie”. Nie wydałem komendy do przejścia do gotowości bojowej nr 2. Poleciłem śledzić dalej cel na kursie oddalającym i na moment udałem się dach schronu. Widok był imponujący, wyrzutnie z rakietami posłusznie nadążały za antenami SNR, takie widoki widziałem tylko na poligonie w Aszułuku ( w byłym ZSRR). Po ogłoszeniu gotowości bojowej nr 2, długo analizowaliśmy zaistniałą sytuację. Docierało do nas, że to nie rutynowy dyżur, że błąd pilota SR-71 powodujący przekroczenie granic wód terytorialnych mógł wyzwolić decyzję o jego ostrzelaniu przez dywizjony rakietowe. Tym bardziej, że pary dyżurne lotnictwa myśliwskiego w tym przypadku nie miały wielkich szans na skłonienie SR-71 do zmiany kursu. Do podjęcia walki powietrznej z SR-71 były zdolne tylko pary dyżurne MiG-25, stacjonujące w bazach radzieckich na terytorium Polski. O podobnej akcji z udziałem pary dyżurnej MiG-25 opowiadał mi mój pomocnik szefa sztabu, por. Zbigniew Żołna. Otarliśmy się o konflikt międzynarodowy. Granica między wojną a pokojem była wystawiona na kolejną próbę. Tym razem pomyślną dla uczestniczącej w niej stron.

Dyżury bojowe w dywizjonach bywały czasami bardzo uciążliwe. Choroba lub nieobecność służbowa kadry posiadającej uprawnienia do pełnienia dyżurów bojowych kończyła się smutno dla tych co jeszcze mogli pełnić dyżury. Raz, w okresie urlopowym, pełniłem dyżur bojowy bez zmienników przez dwa tygodnie. Po tygodniu funkcjonowało się jak maszyna. Zmęczenie, ciągłe napięcie psychiczne i oczekiwanie na sygnał alarmu był bardzo frustrujący. Do tego należało wykonywać bieżące obowiązki służbowe szefa sztabu. Było ich sporo. Krążyło powiedzenie, że przed wojną dowódca jednostki wojskowej jeździł na koniu, a po wojnie na szefie sztabu. Coś prawdy w tym było.

[ Do spisu treści ]

3. Strzelania bojowe na poligonie w Aszułuku.

 

Zdjęcie pamiątkowe w Aszułuku.Od lewej: Zygmunt Kunkel, Wacławiak, Edward Kornicki, Mirosław Kaliczyński i Zbigniew Przęzak.
Foto 4. Zdjęcie pamiątkowe w Aszułuku.Od lewej: Zygmunt Kunkel, Wacławiak, Edward Kornicki, Mirosław Kaliczyński i Zbigniew Przęzak.

Jak wcześniej wspomniałem, głównym zadaniem szkoleniowym 37 da OPK w roku 1981roku, były strzelania bojowe na poligonie w byłym ZSRR. O przygotowaniach logistycznych, trasie i atmosferze panującej podczas podróży i na samym poligonie, wspominam w części opisującej moją służbę w 38 da OPK. Tym razem byłem szefem sztabu dywizjonu rakietowego i przygotowania do poligonu jawiły mi się z całkiem innej perspektywy.

Przygotowanie kadry i żołnierzy do poligonu trwało od początku roku kalendarzowego. W oparciu o opracowany harmonogram, prowadzono cykl wykładów z przedmiotów podlegających egzaminom podczas dopuszczenia do poligonu przez komisje 26 BA OPK, 2 KOP i Szefostwo WR WOPK. Szeroko stosowano metodę samokształcenia oficerów i chorążych. Z treningami pracy bojowej nie mieliśmy problemów. W dywizjonie na stałe stacjonował imitator celów powietrznych „AKKORD”. Bateria techniczna (za wyjątkiem plutonu RSKP) nie brała udziału w przygotowaniach. Tradycyjnie, rola przygotowania rakiet do strzelań przypadła 38 da OPK.

Kolejnym etapem przygotowania poligonowego, było zgrupowanie poligonowe dywizjonów przygotowywanych do strzelań i grupy bojowej sztabu 26 BA OPK na lotnisku w Płotach. Etap ten poprzedzała ostateczna akcja uzupełnień etatowych na stanowiskach newralgicznych dla pracy bojowej. Był to poważny problem. Nie zawsze dywizjony posiadały doświadczonych inżynierów i techników sprzętu bojowego. Rotacja kadry w dywizjonach była w tamtych czasach dość spora. Z jakiegoś sprawozdania pamiętam, że w ciągu dwóch lat w dywizjonie nastąpiło 40 zmian kadrowych na stanowiskach służbowych. Na początku 1984 roku dowódca który posiadał czterdziestu żołnierzy zawodowych w dywizjonie, miał powody do zadowolenia.

Zgrupowanie dywizjonów na poligonie przy lotnisku miało trzy cele:

  • możliwość treningu pracy bojowej w zwalczaniu realnych celów niskolecących. Cele pozorowały samoloty wykonujące rutynowe szkolenia lub specjalnie zamawiano naloty na pozycje ćwiczących dywizjonów;
  • możliwość zgrywania dywizjonów i sztabu BA OPK w odpieraniu nalotu według zadań poligonowych symulowanych za pomocą urządzeń „AKKORD”;
  • zapewnienie i wydłużenie czasu szkolenia kadry i żołnierzy służby zasadniczej. Wyprowadzenie sprzętu i ludzi z miejsca stałej dyslokacji pozwalało na efektywne wykorzystanie czasu na szkolenie bojowe.

Brałem w tym szkoleniu udział po raz pierwszy i może dlatego na niektóre problemy związane z organizacją zgrupowania patrzyłem trochę inaczej niż wieloletni, doświadczeni rakietowcy. To co mnie szokowało, to skupienie na około 1 km2 trzech stacji naprowadzania rakiet S-75W, trzech stacji wstępnego poszukiwania P-18 i trzech wysokościomierzy PRW-13. Na moją uwagę o bezpieczeństwo obsług, usłyszałem radę, by w czasie pracy bojowej przebywać w kabinach. Kabiny skutecznie ekranują mikrofale. Ktoś opowiadał o eksperymencie ze świetlówką. Podczas nocnego treningu, po wyjściu z kabiny, trzymana w ręku świetlówka... świeciła.

Podobne zgrupowania odbywały się każdego roku. Organizowano je w ramach treningu w zwalczaniu celów powietrznych na małych wysokościach i celów manewrujących Cruise pozorowanych przez samoloty „Iskra”. Obok stanowisk bojowych rozwinięte były pola namiotowe. Obsługi trenowały na zmiany także w nocy. Tych co spali, na pewno nie chroniło płótno namiotów. Słyszałem, że zawiązało się stowarzyszenie byłych żołnierzy zawodowych którzy mają problemy zdrowotne spowodowane długotrwałym przebywaniem w zasięgu mikrofal.

Aszułuk. Od lewej: Zbigniew Przęzak, Mirosław Kaliczyński i Edward Kornicki w otoczeniu przeciwlotników z Indii.
Foto 5 Aszułuk. Od lewej: Zbigniew Przęzak, Mirosław Kaliczyński i Edward Kornicki w otoczeniu przeciwlotników z Indii.

Wracając do szkolenia, należy przyznać, że było intensywne i przynosiło oczekiwane efekty. Po przeglądzie sprzętu, dywizjony prowadziły indywidualne treningi pracy bojowej, naukę własną i na koniec, przed obiadem, jeden do dwóch treningów zgrywających na szczeblu dowódcy BA OPK. Po obiedzie, dalsze treningi indywidualne dywizjonów lub prace profilaktyczne na sprzęcie i nauka własna. Jeżeli pułk lotniczy miał w planie loty dzienne lub nocne, wykorzystywano je intensywnie do treningów obsług dywizjonów rakietowych.

Najważniejszym elementem szkolenia były jednak treningi strzelań dywizjonów do tarcz powietrznych przy scentralizowanym dowodzeniu działaniami bojowymi. Zadania jakie miały być wykonywane na poligonie, znane były doskonale. Parametry lotu tarcz powietrznych RM-205 i Ła-17MM znane były także doskonale. Oficerowie w symulatorach nalotu „AKKORD” doskonale zaplanowali sekunda po sekundzie lot każdej z tarcz powietrznych.

Trenowaliśmy do znudzenia przeznaczone dla nas zadanie, strzelanie do tarczy powietrznej RM-205. Do dnia dzisiejszego pamiętam parametry przy których powinna SNR „zobaczyć” tarczę, azymut 88° i wysokość 20 000 m. Zadanie było trudne. Tarcza powietrzna do złudzenia przypominała rakietę zestawu rakietowego „Dwina”. Posiadała bardzo małą powierzchnię odbicia dla fal elektromagnetycznych śledzących ją środków rozpoznania i SNR. Po starcie, wznosiła się na wysokość około 20 000 metrów w odległość około 15-20 km od punktu startu. Parametry te osiągała po około 60 sekund od startu. Prędkość lotu tarczy powietrznej wynosiła około 1200 m/s. Dalszy lot trwał około 80-90 sekund na odległość około 110 km (stanowiska ogniowe dywizjonów były w odległości 100-115 km od punktu startu tarcz powietrznych). Prędkość tarczy powietrznej w chwili spotkania jej z rakietą, wahała się w granicach 600-700 m/s. Pułap lotu zmniejszał się do około16-17 km. Charakterystyczne było to, że znając współrzędne startu tarczy powietrznej, oficerowie naprowadzania byli wstanie śledzić tarczę na pierwszym odcinku jej lotu za pomocą reżimu pracy SNR „wąska wiązka”. Podczas przechodzenia tarczy na drugi etap lotu z wysokości 20 000 m, powierzchnia odbicia elektromagnetycznego gwałtownie malała (praktycznie do kalibru tarczy). Najczęściej „gubiono” tarcze i rozpoczynało się jej ponowne poszukiwanie w reżimie pracy SNR „szeroka wiązka”. Po ponownym wykryciu tarczy pozostawały dosłownie sekundy na wykonanie zadania bojowego.

Do tych 140 sekund przygotowywaliśmy się miesiącami. Znów jako nowicjusz, miałem wątpliwości co do sensu tego rodzaju szkolenia. Gdzieś kołatała się myśl, co by było, gdyby tarcza powietrzna została wystrzelona z innego azymutu ? Co by było, gdyby tarcza zmieniła niespodziewanie pułap lotu lub została wystrzelona na innej odległości od stanowisk ogniowych dywizjonu. Czy obsługi zdołałyby zmienić swoje wyuczone schematy działań ? Czy dowódcy podejmowaliby samodzielne decyzje ? Mam pewne wątpliwości. Tym bardziej, że pamiętam jak zareagowano na podjęcie samodzielnej decyzji o ostrzelaniu celu na małej wysokości serią trzech rakiet przez dowódcę 38 da OPK mjr Wacława Marca. Oceny analityków z przebiegów lokalnych konfliktów zbrojnych w owych czasach, utwierdzały mnie w moich poglądach. Z drugiej strony, ogromna presja przełożonych WOPK i KOP OPK wymuszała na dowódcach Brygad wykonanie zadań na oceny bardzo dobrze. Strzelania bojowe były ukoronowaniem rocznego cyklu szkolenia w Wojskach Rakietowych. Wyścig o setne ocen między Brygadami trwał od początku ich istnienia.

Podczas treningów pracy bojowej jawił mi się jeszcze jeden problem. Podczas odpierania symulowanych nalotów nie zawsze brano pod uwagę czasu niezbędnego na załadowanie wyrzutni nowymi rakietami, czasu niezbędnego na przygotowanie kolejnych rakiet na wyrzutniach do strzelań i na koniec, zdolności baterii technicznej w procesie elaboracji rakiet. Nawet przy założeniu, że wszystkie rakiety zostały poddane elaboracji, wiadomym było, że są one w rejonach rozśrodkowania. Czasami, podczas 10-cio minutowego nalotu, dywizjon „odpalał” dwie jednostki ognia rakiet. Realnie byłoby to niemożliwe. Po analizie nalotu Izraela na syryjskie stanowiska obrony przeciwlotniczej w Dolinie Bekaa 9 czerwca 1982 roku, widać było jak skutecznie wykorzystano czas niezbędny na przeładowanie wyrzutni rakiet do wykonania bezkarnego nalotu na SNR i wyrzutnie rakiet.

O godzinie 8.30 wystartowały trzy grupy bezpilotowych samolotów-robotów. Syryjczycy myśląc, że rozpoczął się zmasowany nalot na ich pozycje, uruchomili wszelkie możliwe środki radiolokacyjne co umożliwiło ich natychmiastowe namierzenie przez środki walki radiolokacyjnej i skuteczne zakłócanie. Po pierwszym masowym odpaleniu rakiet do domniemanych celów powietrznych, do akcji wkroczyło lotnictwo Izraela, niszcząc stanowiska ogniowe obrony powietrznej jeszcze przed załadowaniem kolejnych rakiet. Po owych wydarzeniach, pojawiły się zalecenia co do urealnienia szkolenia. Czy było to możliwe z punktu widzenia technicznego ? Tak. Wyrzutnie rakiet posiadały imitatory rakiet. Po ich podłączeniu, można było prowadzić pracę bojową z pełnymi cyklami czynności realizowanymi przez obsługi baterii startowej. Pojawiała się wtedy konieczność analizy wchodzenia wyrzutni w strefy zakazu startu, przejścia wyrzutni po starcie rakiety na kąty ładowania, osiągnięcie przez rakiety gotowości do startu po załadowaniu i zsynchronizowaniu się wyrzutni z SNR.

W praktyce jednak, przypominam sobie tylko jeden trening pracy bojowej z użyciem imitatorów rakiet. Przyczyną takiego stanu rzeczy były dość uciążliwe przygotowania logistyczne. W trakcie pełnienia dyżurów bojowych nie było mowy o rozładowaniu wszystkich sześciu wyrzutni. W przerwach między dyżurami wykonywano obsługi techniczne i nadganiano zaległości w szkoleniu ogólnowojskowym, nie mówiąc już o takich prozaicznych zadaniach jak rozładunki transportu koksu czy prace na gospodarstwie rolnym. Natomiast intensywnie intensywnie trenowaliśmy epizody taktyczne uwzględniające doświadczenia z Wietnamu i wojen lokalnych, które można było generować z aparatury „AKKORD”. Do nich należało, między innymi, ćwiczenie obsług w warunkach stosowania przez nieprzyjaciela rakiet przeciwradiolokacyjnych. Zastosowanie telewizyjnych systemów naprowadzania rakiet i bomb lotniczych wprowadziło kolejne próby przeciwdziałania. Do nich zaliczam eksperymenty z maskowaniem dywizjonów za pomocą środków generujących dym.

Wracam do tematu zasadniczego. Po kolejnych sprawdzianach i egzaminach dopuszczających do strzelań bojowych, dywizjony były gotowe do wyjazdu na poligon w Aszułuku. Tym razem, w lipcu 1981, wyjazd rozpoczynał się na stacji kolejowej Kołobrzeg. Przejazd na poligon odbył się bez problemów i sensacji. Rutynowo, mieliśmy czas na zwiedzanie Moskwy. Tym razem, miałem w Moskwie czas dla siebie i wycieczki po mieście realizowałem według własnych planów. Po przebyciu kolejnego etapu jazdy, Moskwa – Aszułuk, rozpoczęły się przygotowania do strzelań.

Podstawowym problemem, jak zwykle zresztą, było przygotowanie techniki bojowej do strzelań. Strzelania bojowe realizowane były na sprzęcie udostępnianym przez komendę poligonu. Sprzęt był intensywnie eksploatowany przez wszystkie kraje na wyposażeniu których były zestawy rakietowe S-75. Podczas naszego pobytu były na poligonie obsługi dywizjonów rakietowych S-75 z Indii. Po bagażach jakie ciągnęli za sobą podczas wyjazdu z poligonu, można było wnioskować, że nie tylko w Polsce w tym okresie był poważny kryzys gospodarczy. Sporadyczne kontakty z oficerami z Indii miały charakter kurtuazyjny i dość sympatyczny.

W dniu strzelań bojowych, atmosfera była napięta. Wyjechaliśmy na stanowiska bojowe dość wcześnie rano. W tym dniu strzelały także dywizjony rakietowe z Indii i byłego ZSRR. Od godziny 7.00 poligon był zamknięty dla transportu ze względu na procedury bezpieczeństwa. Zgodnie z decyzją dowódcy Brygady, płk Michała Konkowskiego, mieliśmy trenować wykrywanie tarcz powietrznych podczas strzelań wykonywanych przed nami przez inne nacje. W kabinie dowodzenia nagle zrobił się straszliwy tłok. Na to nie byłem przygotowany. Podczas treningów, zgodnie z zasadami prowadzenia pracy bojowej, na stanowiskach był dowódca dywizjonu, szef sztabu, oficer naprowadzania, oficer baterii startowej, trzech operatorów ręcznego śledzenia i planszecista. Tym czasem, podczas strzelań bojowych, dodatkowo pojawił się rozjemca z obsługi poligonu, rozjemcy z ramienia dowódcy Brygady, 2 KOP i WOPK. Tłok utrudniał koncentrację dowódcy dywizjonu. Jeżeli dodamy do tego płynące ze wszystkich stron dobre rady rozjemców, atmosfera stawała się nie do pozazdroszczenia.

W końcu rozpoczął się pierwszy etap ćwiczenia, odpieranie zmasowanego nalotu symulowanego przez lotnictwo myśliwskie. Był to etap oceniany lecz tak naprawdę każdy czekał na zasadniczą część ćwiczenia, strzelania bojowego do tarcz powietrznych. Po odejściu lotnictwa myśliwskiego na bezpieczne odległości od poligonu, rozpoczęły się starty tarcz powietrznych. Każdy start tarczy powietrznej był przechwytywany na wskazanym azymucie bezbłędnie. Gorzej było na drugim etapie lotu tarcz. Nie zawsze na czas udawało się ponownie przechwycić tarczę powietrzną po przejściu jej na pasywny odcinek lotu w kierunku stanowisk ogniowych.

W pewnym momencie powstało zamieszanie. Kolejna tarcza została wystrzelona i ... powstała wątpliwość czy aby nie jest to tarcza przeznaczona dla naszego dywizjonu. Pada komenda dowódcy Brygady do ostrzelania tarczy. Rozjemca poligonu twierdzi, że nie jest to tarcza dla naszego dywizjonu. Na wszelki wypadek mjr Zygmunt Kunkel podejmuje decyzję o prowadzeniu celu. Jest przekonany, że to tarcza dla niego. Jesteśmy gotowi do startu rakiety. Rozjemca trzyma za rękę oficera naprowadzania, nie pozwala mu zbliżyć ręki do przycisku „Start”. Tarcza jest w strefie ognia dywizjonu, zdecydowana komenda mjr Zygmunta Kunkela do otworzenia ognia studzi rozjemcę. Oficer naprowadzania naciska przycisk „Start” i za chwilę głuchy i przeciągły huk silnika startowego informuje o zejściu rakiety z wyrzutni. W kabinie cisza i skupienie. Obserwacja wskaźników i aparatury potwierdza wejście rakiety w reżim naprowadzania. Rakieta mknie do tarczy. Obserwuję dwa znaczniki elektroniczne tarczy i rakiety na monitorach oficera naprowadzania, dynamicznie zbliżają się do siebie. Jest potwierdzenie o pracy radiozapalnika rakiety. Radiozapalnik wydał komendę na zainicjowanie ładunku wybuchowego rakiety. Nagle znaczniki na monitorach łączą się i na moment pojawia się jeden większy znacznik, prędkość celu gwałtownie zmalała. Tak, rakieta dopadła cel ! Meldunek oficera naprowadzania „Cel zniszczony, azymut ... odległość ...”. Meldunek dowódcy dywizjonu o zniszczeniu celu do dowódcy Brygady. Rozjemca poligonu potwierdza meldunki. Gromkie „Hura !!!” rozbrzmiewa na wszystkich kabinach zestawu. Nawzajem składamy sobie gratulacje. Zadanie wykonane. Z podniesioną głową możemy wracać do domu, do Polski.

[ Do spisu treści ]

4. Specjalność 37 da OPK - manewr zestawu rakietowego.

Z racji swojego położenia w ugrupowaniu bojowym 26 BA OPK, 37 da OPK był przysłowiowym "chłopcem do bicia" jeżeli chodzi o realizację przedsięwzięcia typu manewr dywizjonu na zapasowe stanowisko ogniowe.  Podczas każdej kontroli 26 BA OPK, typowano właśnie 37 da OP do tej roboty. Sprzyjały ku temu takie okoliczności jak bliskość lotniska w Płotach, w miarę dobre warunki na trasach marszu i brak problemów z zabezpieczeniem logistycznym w rejonie zapasowego stanowiska ogniowego na jakie, podczas takich sprawdzianów, wyznaczano nam lotnisko w Płotach. No i oczywiście doświadczone w realizacji manewru obsługi dywizjonu. Należy zaznaczyć, że dywizjon posiadał 100% środków ciągu, co nie było zawsze normą w innych dywizjonach.

Wnioski z lokalnych wojen były jednoznaczne, tylko dywizjon  manewrowy był w stanie prowadzić skutecznie działalność bojową. Czy zestaw S-75 posiadał zadowalające możliwości manewrowe ? Odpowiedź brzmi, nie. Czas przejścia dywizjonu z położenia bojowego z SO w schronach w położenie marszowe wynosił 7 godzin. Przejście z położenia marszowego w położenie bojowe w warunkach polowych 6 godzin. Dodajmy czas marszu, powiedzmy, 2 godziny i sumaryczny czas na zmianę SO wynosi 15 godzin. Na ówczesnym polu walki nie były to normy do przyjęcia. W tej sytuacji sztaby kładły duży nacisk na treningi obsług w wykonywaniu manewru i elaborację rakiet w warunkach polowych. Gdy miano przetrenować jakąś koncepcję taktyczną związaną z przegrupowaniem dywizjonów, wiadomo było, że 37 da OPK ruszy do boju. Ostatni manewr jaki pamiętam, był realizowany jako pokaz dla szefa pionu zaopatrzenia i techniki. Nazwiska nie pamiętam, obserwator był w stopniu gen. bryg. i wcześniej służył w Wojskach Radiotechnicznych OPK. 

Problemy związane z organizacją manewru nie dawały spokoju dowódcy dywizjonu. Był jeden problem, jak wykonać zadanie, dysponując ograniczonymi środkami ciągu, co było normą w innych dywizjonach. Dowódca (ppłk Edward Kornicki) zaproponował wykonanie eksperymentu, polegającego na wykonaniu przegrupowania metodą "potokową" na odległość 7-10 km, mając do dyspozycji 4 ciągniki Kraz-255. Polegało to na tym, że po zwinięciu np. kabiny UW natychmiast wysyłano była w rejon nowego SO. Nie formowano kolumny marszowej całego dywizjonu, jak to było przyjęte w metodykach szkolenia. W eksperymencie wzięła udział cała bateria radiotechniczna i trzy wyrzutnie z baterii startowej. Obserwatorem eksperymentu był płk Zdzisław Tołoczko z Szefostwa WRiA 2 KOP. Należy podkreślić, że obsługi dywizjonu były dobrze przygotowane do tego typu zadań. Osiągnięty czas przegrupowania, licząc od komendy  do przejścia w położenie marszowe do meldunku o osiągnięciu gotowości bojowej nr 1 na nowym stanowisku ogniowym, był imponujący. Wynosił około 4 godzin. W tym czasie dodatkowo zrealizowano przedsięwzięcia związane z dowiązaniem topograficznym kabiny sprzężenia systemu automatycznego dowodzenia Wektor-2WE. Stacja naprowadzania rakiet z powodzeniem automatycznie odpracowywała wskazania do celów powietrznych wydawane z PłSD 26 BA OPK.

Po tym eksperymencie, ppłk Edward Kornicki i kadra dywizjonu zebrała gratulacje, nagrody  i... dalej było po staremu. Nie słyszałem nigdy, aby te doświadczenia usiłowano wdrożyć w innych dywizjonach.

[ Do spisu treści ]

5. Stan wojenny.

Po powrocie do Polski, wracamy do normalnego rytmu szkolenia. Sytuacja społeczno-polityczna i gospodarcza staje się coraz bardziej napięta. 1 sierpnia 1981 roku o około 15-20 % obniżono normy kartkowe na mięso i jego przetwory oraz wprowadzono kartki na proszek do prania. Wspomnę tylko dla porządku, że 1 kwietnia 1981 roku wprowadzono reglamentację mięsa, wędlin i cukru. W maju wprowadzono kartki na masło, mąkę, kaszę i ryż. Muszę przyznać, że dzięki operatywnemu działaniu służb kwatermistrzowskich, problemy z zaopatrzeniem na normy „kartkowe”, zwłaszcza mięsa i wędlin, były w sposób rozsądny rozwiązane poprzez wojskową kantynę. Raz w tygodniu, zgłaszało się w kantynie zapotrzebowanie, w ramach dysponowanych „kartek”, na mięso i wędliny. Zamawiany towar był paczkowany i pod koniec dnia pracy odbierany z kantyny. Poza tym udogodnieniem, nie trzeba było stać w kolejkach za mięsem i wędliną, do lamusa należy odesłać legendy o rzekomych opływających w dostatkach kantynach wojskowych. Zaopatrzenie żołnierzy służby zasadniczej także było na normalnym poziomie. W dużej mierze zależało ono od operatywności zaopatrzeniowców i szefa służby żywnościowej. W tej materii, dużą inicjatywę wykazywał sierż. Piotr Buczek i mjr Wiktor Schmidt. Wojsko w owym czasie ratowało się także prowadzeniem własnych gospodarstw rolnych. Uprawiano warzywne ogródki przykuchenne, uprawy polowe, hodowle świń i owiec.

To co się działo w Polsce w zakresie zmian społeczno-politycznych, nie miało bezpośredniego przełożenia na miasto Nowogard w którym mieszkała kadra zawodowa dywizjonu. Wynikało to z specyfiki miasta i mało rozwiniętego przemysłu. Miasto borykało się z problemami kryzysu w zaopatrzeniu ludności tak jak wiele miasteczek w Polsce.

Napięta sytuacja polityczna w Polsce budziła niepokój kadry. Na porządku dziennym były stawiane problemy związane z narastającym kryzysem. Byliśmy jedyną jednostką wojskową w mieście. Zdawaliśmy sobie więc sprawę, że w sytuacji kryzysowej, może nastąpić sytuacja, że wojsko może być wykorzystane do działań przeciwko własnemu narodowi. Niepokój budziły także przypadki (sporadyczne) szykanowania kadry zawodowej i ich rodzin. Na pytanie, czy wojsko było gotowe do podjęcia działań w obliczu narastającego kryzysu społeczno-politycznego, należy odpowiedzieć, że tak. Dlaczego ? Bo taka jest natura wojska. Wtedy i dzisiaj, każda jednostka wojskowa ma plany osiągania wyższych stanów gotowości bojowej. Oczywiście, w 1981 roku, specyfika wydarzeń obligowała do uzgodnień ewentualnych działań w mieście z Milicją Obywatelską, ciągłego rozpoznawania nastrojów społecznych i zapewnienia bezpieczeństwa rodzin żołnierzy zawodowych.

Nastroje kadry były odbiciem bieżącej sytuacji sytuacji w Polsce. Jasne było, że zbliża się nieuchronnie starcie dwóch sił politycznych, broniących starego porządku skupionych wokół gremiów kierowniczych PZPR i szeroki ruch społeczny skupiony w NSZZ „Solidarność”. To były czasy, w których kadra zawodowa pomału zaczynała wyrabiać sobie własne stanowisko co do ocen bieżącej sytuacji w Polsce. Propaganda aparatu politycznego nie trafiała już na podatny grunt. Coraz głośniej rozmawiano o konieczności wprowadzenia apolityczności w wojsku. Duże obawy kadry pojawiły się w związku z sondażami na temat ewentualnej „bratniej pomocy” państw Układu Warszawskiego. Większość kadry miała stanowisko jednoznaczne, „drugiej Czechosłowacji nie będzie !”. Jakoś nie wyobrażaliśmy sobie, że przyjedzie do dywizjonu grupa oficerów rosyjskich i pokornie przekażemy dowodzenie i sprzęt bojowy. Jestem przekonany, że te nastroje były znane w Warszawie i nie tylko.

W grudniu 1981 roku dostałem przydział osobnej kwatery stałej w bloku mieszkalnym na Wiejskiej. W piątek, 11 grudnia zorganizowałem przeprowadzkę. Na nowym mieszkaniu, po przeprowadzce, panował jeden wielki bałagan. Wieczorem przygotowałem prowizorycznie miejsca do spania dla rodziny. W sobotę rano miałem w planie przyjęcie dyżuru bojowego. Dalsze urządzanie mieszkania planowałem w niedzielę 13 grudnia, po zdaniu dyżuru. Niestety plany moje „spaliły na panewce”. Dyżur bojowy przyjąłem bez jakiś specjalnych problemów. Obsługi były przygotowane należycie do pełnienia dyżuru, sprzęt techniczny był sprawny. Po południu sprawdziłem gotowość sił dyżurnych, uwag nie miałem. Około 2:00 w nocy planowałem sprawdzić ponownie gotowość sił dyżurnych. Około godziny 24:00 poszedłem spać. O godzinie 1:00 13 grudnia 1981 roku obudził mnie sygnał dzwonka i syreny alarmowej. Ktoś z zewnątrz dywizjonu zarządził gotowość. Po minucie byłem na stanowisku bojowym. Sygnał na osiągnięcie gotowości bojowej nr 1 zarządził oficer operacyjnego PłSD 26 BA OPK za pomocą systemu łączności „głośnomówiącej”, popularnie zwanego GGS. Po osiągnięciu gotowości bojowej nr 1 i złożeniu meldunku na PłSD nie otrzymałem żadnego zadania. Było to nietypowe zachowanie oficera operacyjnego. Z reguły po meldunkach dywizjonów dyżurnych, padała komenda do przejścia do gotowości nr 2 lub poszukiwaliśmy jakiegoś obiektu powietrznego. Tym razem panowała długa, przedłużająca się cisza. GGS milczał. Któryś z dowódców grup dyżurnych po 30 minutach nie wytrzymał i w ramach sprawdzenia łączności, próbował wysondować co się dzieje. W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko krótkie stwierdzenie „Proszę czekać!”. Sytuacja oczekiwania trwała do około godziny 5:00 rano. W przestrzeni powietrznej nie notowaliśmy nadzwyczajnego ruchu, poza rutynowymi startami par dyżurnych lotnictwa myśliwskiego. Przed godziną 5:00 dostałem sygnał za pośrednictwem niejawnych środków powiadamiania o wprowadzeniu wyższych stanów gotowości bojowej. Sygnał przekazałem do oficera dyżurnego dywizjonu, który zarządził alarm dla kadry i żołnierzy służby zasadniczej. Po nakazanym normami dokumentacji wyższych stanów gotowości bojowej czasie, dywizjon był gotowy do działań bojowych. Po złożeniu meldunku o osiągnięciu gotowości, dowódca dywizjonu dostał rozkaz nakazujący utrzymywać stan osobowy w nakazanym stanie gotowości bojowej i zorganizować... oglądanie telewizji o godzinie 7:00. Było jasne, że coś niedobrego dzieje się w Polsce. Zaczynają docierać pierwsze informacje z miasta. Zaraz po północy ogłoszono alarm dla milicjantów i służby więziennej (w Nowogardzie było więzienie o niezbyt dobrej renomie). Ktoś meldował, że radio i telewizja milczy, ktoś inny meldował, że nie działa cywilna łączność telefoniczna.

7:00 w telewizji pojawia się generał Wojciech Jaruzelski i ogłasza, że Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego wprowadziła na terytorium Polski stan wojenny. Dalsze komunikaty, wprowadzono godzinę policyjną, przerwano łączność telefoniczną, zawieszono naukę w szkołach i na uczelniach i wiele innych.

Po wysłuchaniu przemówienia generała Wojciecha Jaruzelskiego, dostajemy rozkaz wprowadzenia w życie przedsięwzięć zapewniających bezpieczeństwo rodzin kadry i zadania wsparcia milicji w ramach patrolowania miasta i nadzorowania przestrzegania godziny policyjnej.

Zadania te wykonane zostały sprawnie i bez problemów. Nie mieliśmy problemów z dyscypliną kadry i żołnierzy służby zasadniczej. W patrolach na mieście nie brali udziału żołnierze służby zasadniczej. W mieście panował spokój i ogólne przygnębienie.

Docierają kolejne informacje z całej Polski, internowano większość członków Komisji Krajowej Solidarności, 14 grudnia organizowany jest strajk w Stoczni Gdańskiej, wojsko otacza stocznie, 15 grudnia wojsko pacyfikuje kopalnię „Manifest Lipcowy”, 16 grudnia pacyfikacja kopalni „Wujek” przez ZOMO i wojsko, ginie 9 górników, 21 jest rannych, 17 grudnia ZOMO rozbija manifestacje w Gdańsku i w Krakowie. W Gdańsku ginie jedna osoba a dwie inne zostają ranne, 20 grudnia koniec strajku w Porcie Gdańskim.

W Nowogardzie dalej panował spokój. Kadra uczestnicząca w patrolowaniu miasta, spotykała się z sympatią mieszkańców.

Należy podkreślić, że wojska rakietowe nie były angażowane do zadań o charakterze operacyjnym. Według szacunkowych danych, w zadaniach stanu wojennego z Wojsk OPK uczestniczyło około 380 żołnierzy, głównie kadry zawodowej. Kadra zawodowa Wojsk OPK pełniła funkcje komisarzy wojskowych, wchodziła w skład grup operacyjno-kontrolnych i wykonywała zadania o charakterze propagandowym.

Kolejne dni były pełne napięcia i niepokoju. Brak kontaktu kadry z rodzinami dopełniał coraz bardziej narastające przygnębienie. W indywidualnych przypadkach, po godzinie policyjnej, wysyłaliśmy kadrę do domu w celu załatwiania pilnych problemów życiowych. Kwatermistrzostwo udzielało także pomocy w zaopatrzeniu w tak podstawowe artykuły jak chleb i mleko.

Ja także, po paru dniach, dostałem jedną noc do dyspozycji na dokończenie przeprowadzki i stworzenie rodzinie w miarę normalnych warunków zamieszkania.

Brak dalszych narastających konfliktów w Polsce i spokojna sytuacja w Nowogardzie spowodowała podjęcia decyzji o stopniowym przejściu dywizjonu do stanu stałej gotowości bojowej. Jeszcze Wigilię kadra spędzała w rodzinnym gronie na dwie zmiany. Pierwsza zmiana od 07:00 do 19:00 i druga zmiana od 19:00 do 07:00.

Na początku stycznia 1982 roku odwołaliśmy patrole z miasta i ochronę bloków mieszkalnych kadry. Dywizjon przeszedł do normalnego trybu szkolenia wojskowego.

[ Do spisu treści ]

6. Inspekcja Sił Zbrojnych.

Od początku 1982 roku, dowództwo Brygady sygnalizowało o możliwości rozpoczęcia kontroli Brygady przez Inspekcję Sił Zbrojnych. W owym czasie, najwyższa instancja kontrolna w Wojsku Polskim.

Przygotowania do domniemanej kontroli polegały na dodatkowych zajęciach z szkolenia ogólnowojskowego, tak zwanych „kontrolach – pomocy” ze szczebla Sztabu 26 BA OPK i 2 KOP OP. Czasami dochodziło do sytuacji, że zamiast się szkolić, obsługiwaliśmy kolejne grupy kontrolne i kontrole kontrolujące wykonanie zaleceń poprzednich kontroli.

Oficerowie z Inspekcji Sił Zbrojnych byli w tym okresie systematycznie monitorowani. Do grupy etatowej Inspekcji Sił Zbrojnych byli doraźnie zapraszani oficerowie z WLOP. Każde takie zaproszenie sugerowało kolejną kontrolę w Wojskach Rakietowych i Artylerii. Zdarzały się także mniej lub bardziej wiarygodne przecieki o planowanych terminach i kierunkach działania Inspekcji Sił Zbrojnych.


Kadra 37 da OPK - 1985 rok. Od lewej: por. Witold Pingielski, ppor. Krzysztof Jarosz, sierż. Zbigniew Buksik, plut.Dzisław Jagoda, chor. Jan Grzesiczak, chor. Paweł Czaja, plut. Mirosław Kudaj, sierż. Leszek Herda, chor. Lesław Marek, chor. Adam Pawłowski, chor. Bogdan Bąk, chor. Artur Mikołajek, sierż. Witold Dęga, plut. Mariusz Świtoń i podchorąży SPR.
Foto 6. Kadra 37 da OPK - 1985 rok. Od lewej: por. Witold Pingielski, ppor. Krzysztof Jarosz, sierż. Zbigniew Buksik, plut.Dzisław Jagoda, chor. Jan Grzesiczak, chor. Paweł Czaja, plut. Mirosław Kudaj, sierż. Leszek Herda, chor. Lesław Marek, chor. Adam Pawłowski, chor. Bogdan Bąk, chor. Artur Mikołajek, sierż. Witold Dęga, plut. Mariusz Świtoń i podchorąży SPR.

Ciągłe zagrożenie Inspekcją i ogłaszane stany gotowości do kontroli, w końcu stępiły czujność kadry zawodowej. Kolejne sygnały o zagrożeniu Inspekcją nie traktowano poważnie.

Któregoś dnia dostaliśmy kolejny sygnał. Inspekcja rozpocznie się w Marynarce Wojennej. Do Goleniowa na lotnisko marynarze mają podstawić samochody osobowe i autobusy do odbioru oficerów Inspekcji Sił Zbrojnych. My mieliśmy, jak zwykle, być gotowi na jakąś przypadkową wizytę przy okazji kontroli Marynarki Wojennej. W dniu tym przyjąłem dyżur bojowy. O godzinie 15:00 kadra wyjechała do domu. Byłem w sztabie w swojej kancelarii przeglądając jakieś dokumenty. Około godziny 15:20 oficer dyżurny melduje mi, że do dywizjonu wjechał samochód terenowy z Marynarki Wojennej. W samochodzie są oficerowie posiadający stosowne przepustki zezwalające na wjazd do dywizjonu. Wyszedłem przed budynek sztabowy, podjechał samochód, wysiadł pułkownik w polowym mundurze wojsk lądowych i przedstawił się jako członek Inspekcji Sił Zbrojnych. Okazał stosowne upoważnienia do kontroli i poprosił o zakwaterowanie na terenie jednostki. Towarzyszył mu drugi oficer.

Tak rozpoczęła się Inspekcja Sił Zbrojnych w 37 da OPK. Zadaniem dwóch oficerów inspekcji, była ocena przestrzegania porządku dnia, ocena działalności służb dyżurnych i przestrzegania w praktyce postanowień Regulaminów Sił Zbrojnych. Jednym zdaniem, ocena porządku ogólnowojskowego. Kontrola miała trwać do godziny 15:00 dnia następnego. Pozytywne wyniki tego etapu kontroli, dawały tak zwaną przepustkę do drobiazgowej kontroli wszelkiej działalności szkoleniowej i służbowej dywizjonu.

Powracająca do domu kadra, mijała samochód terenowy z znakami taktycznymi Marynarki Wojennej. Nie dawało to spokoju dowódcy dywizjonu. Zawrócił autobus i przyjechał do dywizjonu z całą kadrą. Okazało się, że kontrolujący poza noclegiem nie mieli w planie angażować nikogo z kadry dywizjonu. Pozostawiono nadzór służbowy w każdej baterii i autobus odjechał ponownie do Nowogardu.

Tak zwaną „przepustkę do kontroli” uzyskaliśmy. Rozpoczęła się drugi etap kontroli. Muszę powiedzieć, że po raz pierwszy uczestniczyłem w kontroli tego szczebla będąc członkiem dowództwa dywizjonu. O ile dotychczasowe kontrole w poprzednim miejscu służby przechodziłem dość łagodnie i bez większych stresów, to tym razem było inaczej. Prawie przez dwa tygodnie do domu wracałem około godziny pierwszej, drugiej w nocy. Na 6:00 rano należało być następnego dnia w pracy. System pracy Inspekcji był następujący: po godzinie 15:00, każdego dnia przybywała do dywizjonu inna grupa oficerów z Inspekcji. Po obiedzie, stawiano zadania dotyczące zakresu kontroli w dniu następnym. Do dnia kontroli należało przygotować dokumentację podlegającą sprawdzeniu, listy egzaminacyjne kadry i wiele innych czynności organizacyjnych. Do tego dochodziły działania logistyczne, opracowywanie konspektów do zajęć strzeleckich czy przeglądu musztry. Do góry nogami przewrócony został cały system planowania służb dyżurnych i plan szkolenia. Każdego dnia należało doraźnie organizować na nowo życie dywizjonu pod dyktando kolejnej grupy kontrolnej.

Któregoś dnia doszło nawet do scysji między przewodniczącymi podkomisji. W tym samym dniu kontrolowano służby chemiczne, saperskie, ochronę, maskowanie i działalność dowódczo-sztabową. Każdy z członków podkomisji chciał mieć do dyspozycji szefa sztabu. Niestety byłem tylko jeden. W końcu doszli po godzinie do porozumienia i jakoś poddawałem się kontroli każdemu z nich z ciągłym niedosytem czasowym.

Należy przyznać, że podczas Inspekcji kadra dywizjonu mi imponowała. Zażarcie walczyła o jak najwyższe oceny, dając z siebie wszystko.

Niestety nie wszystko poszło nam tak jak chcieliśmy. Na pograniczu oceny dostatecznej zaliczyliśmy egzaminy ze strzelania z broni osobistej. Przestrzeganie regulaminów w praktyce także wypadło blado. Egzaminy teoretyczne z regulaminów Sił Zbrojnych oscylowały w granicach oceny niedostatecznej. Pozostałe działy działalności służbowej, gotowość bojowa, technika, praca bojowa, planowanie i działalność dowódczo-sztabowa i polityczna, oceniona została na oceny dobre.

Według mojej oceny, na taki stan rzeczy złożyło się szereg czynników. Rok 1981 poświęcony był zadaniu realizowanym raz na trzy lata, strzelania bojowe na poligonie w Aszułuku. Szkolenie ogólnowojskowe pozostało w tyle. Przełom roku 1981/1982, stan wojenny. Szkolenie strzeleckie, okrojone limity amunicji strzeleckiej. Regulaminy, nowy system testów. Do tego jeszcze nisko ocenione przestrzeganie regulaminów w praktycznym życiu wojskowym. Dla wyjaśnienia tego zagadnienia należy stwierdzić, że specyficzna struktura wojsk rakietowych, duże nasycenie sprzętem technicznym, duże nasycenie kadrą zawodową i specyfika pełnienia dyżurów bojowych w naturalny sposób powodowała zaniechanie stosowanie pełnego drylu wojskowego. Na dyżurach bojowych, dowódca jednostki siedział na kabinie łokieć w łokieć z szeregowcem operatorem ręcznego śledzenia. Takie sytuacje można mnożyć w nieskończoność. Trudno było wymagać oddawania honorów na stanowiskach bojowych z akcentowaniem kroku i wyprostowaną sylwetką. Sam mam 190 cm wzrostu i trudno mi było przyjąć postawę zasadniczą na stanowiskach pracy bojowej. Ciągły kontakt z żołnierzami służby zasadniczej powodował to, że dowódcy dywizjonów znali żołnierzy po imionach i nazwiskach. Często znali także ich problemy życiowe. Jeżeli sam pełniłem dyżur bojowy przez dwa tygodnie bez zmiany, trudno mi było utrzymywać regulaminowy dystans do podwładnych. To po prostu trzeba samemu przeżyć. Dla nas liczyło się jedno. Wykonać należycie zadania bojowe.

Oczywiście przedstawione argumenty nie miały znaczenia podczas oceny końcowych wyników Inspekcji.

Po podsumowaniu wyników kontroli rozpoczął się kolejny etap w życiu dywizjonu. Realizacja uwag pokontrolnych i wyczekiwanie na rekontrolę Inspekcji Sił Zbrojnych. Wszystko, przez okres dwóch lat kręciło się wokół problematyki regulaminów i szkolenia ogólnowojskowego. Kontrola za kontrolą, egzaminy za egzaminami. Regulaminy Sił Zbrojnych znałem na pamięć. Trudno było wymyślać kolejne zestawy pytań, bo wszystko już było. W końcu dano nam spokój. Rekontroli Inspekcji Sił Zbrojnych nie było.

[ Do spisu treści ]

7. Czas spokojnej służby.

Opisując swoje spostrzeżenia z przebiegu służby, stwierdziłem pewną zależność. Po objęciu stanowiska służbowego w nowej jednostce, w ciągu dwóch pierwszych lat służby wpadam w wir wydarzeń które nie mają później miejsca przez kolejne lata służby. Stąd nazwa podrozdziału „Wspomnień..”, „Czas spokojnej służby”.

ppłk Edward Kornicki - dowódca 37 da OPK.
Foto 7. ppłk Edward Kornicki - dowódca 37 da OPK.

Po Inspekcji, w 1982 roku, odchodzi do pracy w Sztabie 26 BA OPK mjr Zygmunt Kunkiel. Jego stanowisko obejmuje mjr Edward Kornicki. Ja, według ocen przełożonych, mam jeszcze za mało doświadczenia żeby przejąć dowodzenie dywizjonem i jestem w stopniu kapitana. Zastępcą dowódcy ds. technicznych zostaje kpt. Władysław Mucha. W między czasie odchodzi do rezerwy kpt. Romuald Kurowski – pomocnik szefa sztabu. Na jego miejsce awansuje por. Zbigniew Żołna, dotychczasowy dowódca plutonu – starszy ON w baterii radiotechnicznej. Kolejne zmiany kadrowe następują na stanowiskach dowódców baterii. Dowódcą baterii radiotechnicznej zostaje dotychczasowy dowódca plutonu startowego, por. Grzegorz Czapraga. Do sztabu Brygady odchodzi długoletni dowódca baterii technicznej, kpt. Aleksander Klepaczko. Na jego miejsce awansuje dotychczasowy dowódca plutonu startowego ppor. Bogdan Hejłasz. Baterią startową dowodzi por. Zbigniew Nowicki. Przygotowanie nowych dowódców baterii do nowych zadań trochę trwało. Tym bardziej, że zmieniali specjalność z oficerów baterii startowej na oficerów baterii radiotechnicznej i technicznej. Sztab pracował równym rytmem. Mój nowy pomocnik, por. Zbigniew Żołna, szybko adaptował się na nowym stanowisku służbowym.

Z 37 dr OP związane są także moje pierwsze kroki we współpracy z redakcją „Przeglądu Wojsk Lotniczych i Wojsk OPK”. Jeszcze w lipcu 1981 roku opublikowałem pierwszy swój artykuł p.t. „Zastosowanie objętościowej przekładni hydrostatycznej do napędu wyrzutni rakiet przeciwlotniczych”. W roku 1983 i następnych latach, ukazały się kolejne artykuły z dziedziny techniki rakietowej, zasad strzelania zestawów rakietowych i psychologii. W 1984 roku z satysfakcją przyjąłem dyplom wyróżniający Komitetu Redakcyjny Przeglądu Wojsk Lotniczych i WOPK za aktywność autorską w 1984 roku, podpisany przez gen. bryg. mgr inż. Tadeusza Gembickiego.

Wspominałem wcześniej o ogromnej ilości dokumentacji, zwłaszcza mobilizacyjnej, zalegającej w dwóch sejfach w mojej kancelarii. Na szczęście okazało się, że połowa była zbędna. Mój poprzednik miał zwyczaj przechowywać na wszelki wypadek stare dokumenty i miał dar do tworzenia nowych, coraz bardziej obszernych. Zmieniały się wzory dokumentów i pojawiły się nowe instrukcje mobilizacyjne. Była to okazja do zrobienia generalnego remanentu w papierach. Na problemy z nowymi wzorami dokumentów znalazłem prosty sposób. Chętnie dogadywałem się z oficerami sztabu Brygady na organizowanie zajęć pokazowych dla innych jednostek pod ich patronatem. Tak między innymi, po wejściu nowych instrukcji mobilizacyjnych, dzięki przeprowadzeniu pokazu dokumentacji mobilizacyjnej i elementów mobilizacyjnego rozwinięcia dla szefów sztabów wszystkich dywizjonów Brygady, miałem bogate wsparcie logistyczne Brygady i urządzone na wysokim poziomie stanowiska mobilizacyjne na parę lat.

W nowym składzie dowództwa dywizjonu pracowało się coraz lepiej. Dobrze się wzajemnie rozumieliśmy i uzupełnialiśmy. Często chętnie spotykaliśmy się po godzinach służbowych wraz z małżonkami we własnych mieszkaniach lub na imprezach organizowanych razem z kadrą dywizjonu na łonie natury w ramach uroczystości rocznicowych dywizjonu lub świąt państwowych. Do tradycji należały doroczne rozgrywki o puchar dowódcy dywizjonu w piłce nożnej między drużynami dywizjonu i milicjantami.


Reprezentacja 37 da OPK w rozgrywkach o puchar dowódcy dywizjonu w piłce nożnej. Od lewej stoją: sierż. Mariusz Świtoń, sierż. Bogdan Loch, por. Andrzej Liberek, chor. Paweł Czaja, sierż. Zdzisław Borowiecki, sierż. Marek Lewandowski. Klęczą od lewej: chor. Jan Skrzypczak, chor. Ryszard Dunajko, sierż. Zbigniew Buksik, chor. Krzysztof Mizerski i chor. Bogdan Bąk.
Foto 8. Reprezentacja 37 da OPK w rozgrywkach o puchar dowódcy dywizjonu w piłce nożnej. Od lewej stoją: sierż. Mariusz Świtoń, sierż. Bogdan Loch, por. Andrzej Liberek, chor. Paweł Czaja, sierż. Zdzisław Borowiecki, sierż. Marek Lewandowski. Klęczą od lewej: chor. Jan Skrzypczak, chor. Ryszard Dunajko, sierż. Zbigniew Buksik, chor. Krzysztof Mizerski i chor. Bogdan Bąk.

Kontakty ze społeczeństwem Nowogardu przybierały różne formy. Do jednej z nich należało organizowanie uroczystych apeli na placu w centrum miasta. Niżej fotografia upamiętniająca obchody Dnia Wojska Polskiego.


Dzień Wojska Polskiego 12.10.1983. Przegląd wojsk - ppłk Edward Kornicki i mjr Zbigniew Przęzak.
Foto 9. Dzień Wojska Polskiego 12.10.1983. Przegląd wojsk - ppłk Edward Kornicki i mjr Zbigniew Przęzak.

Dla mnie był to szczególny dzień. W tym dniu pożegnałem się z korpusem oficerów młodszych i znalazłem się w korpusie oficerów starszych. Rozkazem Ministra Obrony Narodowej zostałem mianowany do stopnia majora.

Braliśmy często udział, jako przedstawiciele Wojska Polskiego, w uroczystościach organizowanych przez organizacje i instytucje miasta.


Nowogard, por. Krzysztof Wąsowicz, por. Zbigniew Żołna i st. chor. Adam Pawłowski.
Foto 10. Nowogard, od lewej: por. Krzysztof Wąsowicz, por. Zbigniew Żołna i st. chor. Adam Pawłowski.

Moje częste kontakty (u boku dowódcy dywizjonu ppłk Edwarda Kornickiego) z przedstawicielami władz miasta i gminy spowodowały, że byłem postrzegany przez przedstawicieli władz jako zastępca ds. politycznych dowódcy dywizjonu. W tamtych czasach było oczywiste, że dowódca nie ruszał się bez asysty zastępcy ds. politycznych. Ppłk Edward Kornicki zdecydowanie łamał te zasady.


Asysta podczas wręczania sztandaru jednej ze szkół. Dowódca asysty, por. Zbigniew Żołna, dowódca pocztu flagowego chor. Mieczysław Goszczych, dowódca pocztu sztandarowego ppor. Bogdan Hejłasz.
Foto 11. Asysta podczas wręczania sztandaru jednej ze szkół. Dowódca asysty, por. Zbigniew Żołna, dowódca pocztu flagowego chor. Mieczysław Goszczych, dowódca pocztu sztandarowego ppor. Bogdan Hejłasz.

Coraz większa wiedza o problemach miasta i chęć udziału w życiu społeczności miasta, stała się podstawą do podjęcia decyzji o ubieganie się o mandat radnego. 17 czerwca 1984 roku kandydowałem w okręgu wyborczym nr 8 na radnego Rady Narodowej Miasta i Gminy w Nowogardzie. Moim kontrkandydatem na listach wyborczych był zastępca ds. politycznych por. Eugeniusz Heinrich.

Wybory wygrałem i ... pomału zaczynałem poznawać mechanizmy i przyczyny popularnego wówczas powiedzenia „Radny – bezradny”. Należy podkreślić, że w tamtych czasach nie dostawałem żadnych diet z racji pełnienia funkcji radnego i nie posiadałem żadnych innych przywilejów z tego tytułu. Sesje Rady Narodowej przebiegały gładko i polegały w zasadzie na zatwierdzaniu przez radnych propozycji wychodzących od władz miejskich. Materiały do analizy problemów planowanych na sesje docierały nie zawsze na czas. Miałem wrażenie, że radni nie zawsze wiedzą za co oddają głosy. W pierwszej kolejności udało mi się doprowadzić do sytuacji takiej, że obsługa Rady Narodowej zaczęła na czas przesyłać radnym materiały do dyskusji i propozycje uchwał. Od tej pory, kto chciał, miał możliwość solidnie się przygotować do sesji Rady Narodowej. Mój udział w dyskusjach nad uchwałami, był mocnym akcentem udziału wojska w kształtowaniu życia społeczności miasta. Tym bardziej, że na sesje Rady Narodowej chodziłem zawsze w mundurze. Na brak pracy nie narzekałem także podczas pełnienia dyżurów w siedzibie władz miejskich. Moje aktywne włączenie się do pracy w sesjach Rady Narodowej zaowocowały nagle... nominacjami do medali. W owym okresie dostałem „Złotą Odznakę Gryfa Pomorskiego” i „Medal 35-Lecia PRL”. Po pewnym czasie, ktoś z otoczenia władz miejskich zadał mi pytanie:

- Panie, czego Pan jeszcze chcesz ? - pozostawiam to bez komentarza.

Ja dalej starałem się zmienić wizerunek radnego i wydaje mi się, że praca moja nie poszła na marne. Żałowałem tylko, że byłem zmuszony złożyć mandat, praktycznie na początku kadencji, w związku z przeniesieniem służbowym do innego garnizonu.

W związku z wyborami do Rad Narodowych Miast i Gmin przypomina mi się jeszcze jedna historia związana z wyborami. Podczas organizowania wyborów, żołnierze służby zasadniczej głosowali w lokalach wyborczych organizowanych na terenie dywizjonu. Tak jak w każdej jednostce wojskowej i w dywizjonie powołana została Komisja Wyborcza. Przed głosowaniem, odbywała się stosowna praca aparatu partyjno-politycznego i dowódców pododdziałów. Praca ta miała za zadanie doprowadzić do każdego żołnierza informację o zasadach i organizacji głosowania. Zalecano sprawne przeprowadzenie głosowania, możliwie w jak najkrótszym czasie i oczywiście ze 100% frekwencją. Nad przebiegiem głosowania, w przeddzień i w dniu głosowania, czuwał „wydłużony nadzór służbowy”. W skład „wydłużonego nadzoru służbowego” wchodził oficer ze składu dowództwa i po jednym żołnierzu zawodowym z pododdziałów zasadniczych dywizjonu. Grupa ta, pełniła całodobowy dyżur w dywizjonie. Co parę godzin, dowódca grupy składał meldunek o nastrojach i przebiegu głosowania do sztabu Brygady. Sprawność przebiegu głosowania była wykładnią porządku i dyscypliny dywizjonu. Tak widzieli to przełożeni i podczas podsumowania rocznego szkolenia mocno akcentowano oceny z przebiegu tego typu akcji.

Doprowadzało to do swoistych wynaturzeń. Pamiętam, jak swoisty rekord ustanowił dowódca 36 da OPK z Dobrej Szczecińskiej. Jego dywizjon zakończył głosowanie ze 100% frekwencją o godzinie 6:20 ! Głosowanie trwało 20 minut ! Jak wynikało z naszych kalkulacji, głosujący żołnierz miał 8 sekund na podanie swoich danych przed Komisją Wyborczą, pobranie kart do głosowania, zastanowienie się na kogo głosować, właściwe skreślenie na liście i włożenie karty do głosowania do urny wyborczej. Pozostaje tajemnicą, którędy głosujący wychodził z lokalu wyborczego i kiedy Komisja Wyborcza policzyła głosy.

My w tych wyborach także staliśmy się, jako jednostka wojskowa, słynni na całe Wojska OPK i nie tylko. Pobiliśmy rekord czasu pracy lokalu wyborczego. Byliśmy jedyną jednostką wojskową, gdzie lokal wyborczy był otwarty do godziny 22:00. Stało się to za sprawą jednego szeregowca. Stwierdził on, że nie będzie brał udział w wyborach, bo nie ma ochoty, bo nie będzie głosował na ludzi z rejonu gdzie nie mieszka, bo konstytucja nie nakłada obowiązku itp. Około godziny 11:00 afera wisiała w powietrzu. Telefony z sztabu Brygady, 2 KOP i WLOP stawały się coraz bardziej natarczywe.


Przekazanie obowiązków szefa sztabu 37 da OPK. Od lewej: Czesław Czernikiewicz - sekretarz POP miasta Nowogard, ppłk Marian Dull - Szef Sztabu 26 BA OPK, st.chor. Adam Pawłowski,ppłk Edward Kornicki, por. Zbigniew Żołna,mjr Zbigniew Przęzak, mjr Władysław Mucha i mjr Wiktor Schmidt.
Foto 12. Przekazanie obowiązków szefa sztabu 37 da OPK. Od lewej: Czesław Czernikiewicz - sekretarz POP miasta Nowogard, ppłk Marian Dull - Szef Sztabu 26 BA OPK, st.chor. Adam Pawłowski,ppłk Edward Kornicki, por. Zbigniew Żołna,mjr Zbigniew Przęzak, mjr Władysław Mucha i mjr Wiktor Schmidt.

Rozmowy wyjaśniające z szeregowcem nic nie dawały. Do akcji wkroczył zastępca ds politycznych i dowódca dywizjonu. Na jego pytanie, czy swoim postanowieniem narusza regulaminy wojskowe lub dyscyplinę, odpowiedź była jedna, nie. Szeregowiec tkwił więc dalej wytrwale w swoim postanowieniu do końca. Kolejne dni dla dowództwa dywizjonu były straszne. Okazało się, że cały rok szkolenia politycznego i bojowego zmarnowaliśmy. Morale kadry dywizjonu zaczęto oceniać negatywnie. Na koniec roku, pomimo ewidentnych sukcesów w szkoleniu bojowym, w podsumowaniu szkolenia, znaleźliśmy się na końcu listy. Jeszcze przez parę lat, przy każdej odprawie, przypominano „wyczyn” 37 da OPK w wyborach, ku przestrodze innym. Co się stało z szeregowcem ? Nic. Gdzieś tam, podświadomie i nieoficjalnie, podziwiano postawę młodzieńca za swoistą odwagę i obronę własnych poglądów. W kolejnych wyborach, nie urządzano „wyścigów” w stylu 36 da OPK.

W zakresie wykonywania obowiązków służbowych pomału popadałem w rutynę. Zadania sztabu dywizjonu w kolejnych latach nie odbiegały od stałych schematów wynikających z obowiązków służbowych i rocznych planów szkolenia.

Pojawił się rozkaz Dowódcy 26 BA OPK nr 037 z dnia 27.06.85 r o rozpoczęciu formowanie 78 pułku artylerii OPK w Mrzeżynie. To była ciekawa alternatywa robienia czegoś nowego i ciekawego. Zgłosiłem swój akces do udziału w formowaniu 78 pułku artylerii OPK.

Na uroczystej zbiórce 37 da OPK z udziałem szefa sztabu 26 BR OPK płk Mariana Dula i sekretarza Miasta Nowogard Czesława Czernikiewicza, pożegnałem się ze stanem osobowym dywizjonu. Oficjalnie zakończyłem służbę w 37 da OP w dniu 02.10.1985. Moje obowiązki przyjął por. Zbigniew Żołna. Pełnił je do końca istnienia dywizjonu. Ostatni w dywizjonie „zgasił światło” dowódca 37 dywizjonu artylerii OPK ppłk Edward Kornicki.

[ Do spisu treści ]

  Zobacz więcej:  

Cykl artykułów “Wspomnienia i refleksje przeciwlotnika” obejmuje następujące okresy służby wojskowej autora:
      - 1964-1972: Droga do gwiazdek - Kamień Pomorski - Łobez - Warszawa - Część I;
      - 1972-1981: 38 dywizjon artylerii OPK - Stargard Szczeciński - Część II;
      - 1981-1985: 37 dywizjon artylerii OPK - Glicko k. Nowogardu - Część III;
      - 1985-1989: 78 pułk artylerii OPK - Mrzeżyno - Część IV;
      - 1989-1991: Centrum Szkolenia Specjalistów Wojsk Rakietowych - Bemowo Piskie - Część V
      - 1992-1998: Oddział WRiA 2 KOP - Bydgoszcz - Część VI.
 

 

1  Od 1986 zmiana nazwy na 37 dywizjon rakietowy OP.